
Elżbieta Laura Szaroletta
Dziś gdy spoglądam na moje życie, widzę podróż w poszukiwaniu zachwytu. Pierwsze zachwycające chwile odkryłam będąc 14latką. Chowałam je przed całym światem, przed mamą. Ukrywałam jak tylko mogłam, bo to co dla mnie było najcudowniejsze na świecie i dawało mi moc przenoszenia gór, w “domu” było postrzegane jak ohydna zbrodnia przeciwko Bogu. A chodziło tylko o budującą się relację z chłopakiem, całą tą fascynację poznawaną osobą, pierwsze pocałunki i tulanki za brzozą i nawet nie chodziło o seks, on po prostu był chłopakiem i do tego z poza organizacji. To taki zwrot zabraniający życia w pełni. Wszystko co nie było służbą dla Boga wg zasad ludzi było ze świata tj od szatana, więc ściągało widmo potwornych chorób i śmierci. Wtedy nauczyłam się chować, ukrywać i chronić przed światem to co płynie z mojego serca. Zaczęłam udawać, życie równie nędzne, smutne i przepełnione problemami jak otaczających mnie ludzi. To właśnie wtedy zobaczyłam, że jeśli żyje problemami i tylko o nich mówię to nikt się nie czepia, bo za dzielenie się zachwytami zawsze obrywałam. I tak mój drogi skarb, moja autentyczność schowałam przed światem. Odkrywałam wtedy siebie w relacji do chłopaka i musiałam udawać, że tego nie ma. Jak przestępca pilnowałam się by nie wpaść, by mój zachwyt nie wyszedł na jaw.
Kolejne zachwycające chwile mojego życia też były ukrywane, a udawałam że jest nudno, kiepsko, nędznie. Do opowiadania brałam tylko te doświadczenia, które doskonale wpisywały się w powiedzonko “bo życie to nie je bajka” co idealnie współgrało z doktrynami religijnymi bezapelacyjnie panującymi w domu rodzinnym. O tragediach wszyscy chętnie mówią, cierpienie przecież uszlachetnia. O sukcesach i zachwytach się nie mówi, a nawet jeśli to zaraz jest to przerabiane na straszenie katastrofą czy tragedią. I tak opowiadałam tylko ciemna stronę mojego życia, zasilając ją obficie swoją uwagą i energią co skrupulatnie wzmacniało i zapraszało więcej i więcej tego o czym mówiłam. Za zamieszkanie z rodziną mojego cudownego narzeczonego, z którym nieśmiało ale miarowo budowaliśmy harmonijną relację, zapłaciłam wykluczeniem z rodziny i społeczności w której się wychowywałam. Za kroczenie ścieżkami pragnień mojego serca spotkała mnie kara izolacji, wygnania z rodu. To był znaczący moment mojego zamykania się w sobie. Z mojej twarzy zniknął uśmiech.


Tamta relacja tego nie przetrwała. Rozpoczęła się moja tułaczka. Zaskorupiała, odcięta od serca, samotnie wędrowałam szlakami życia szukając miejsca dla Siebie. Odrzuciłam mój wewnętrzny kompas, moje serce, przeczucia, pragnienia. Bałam się ich dotykać bo myślałam, że to one doprowadziły mnie do wcześniejszych tragedii. Dziś wiem, że się myliłam. Jedynie środowisko było nazwijmy to delikatnie niewspierające, ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Nastały mroczne czasy mojej samotności w relacji ze sobą.
Nie umiałam na nowo połączyć się z własnym wnętrzem, poczuć czy usłyszeć siebie. Próbowałam żyć jak wszyscy, ale nie szło. Wciąż coś mnie wołało tylko nie umiałam dostrzec skąd i kto.

Zbiegiem okoliczności -lubię ten zwrot- na chwilę przed poczęciem pierwszego dziecka spotkałam ludzi, którzy wiedzieli o mnie więcej niż ja sama o sobie, nic nie mówili. Do dziś nie wiem co się wtedy stało a stało się wszystko. Pamiętam z tamtego wieczoru każdy szczegół jakby to było wczoraj a minęło 14 lat. Zostałam jakoby wyjęta z mojej skorupy oprogramowania zbieranego latami i dotknęłam autentycznej siebie. Nadal czuję ten zachwyt jaki mnie przepełniał dosłownie wszystkim, od koloru kwiatów po zapach wiatru. Świat stał się piękniejszy, bardziej kolorowy i aromatyczny i taki pełniejszy. Miałam wtedy dostęp do wszystkich moich zasobów i mocy, czysty dostęp do arsenału świadomości ale nie umiałam z tego korzystać. Mój umysł nie został przygotowany na takie dary, na taki kwantowy przeskok, przez co szalał, płoszył się za to Serce pęczniało zachwytem.
Moją pasją, pragnieniem, życiem stało się stawanie się lepszą wersją siebie każdego dnia, bo pragnę cudownie zachwycającego życia.

Doświadczenia mojego życia od samego poczęcia mnie przygotowywały mnie do prawdziwej służby ludziom, której celem jest wspieranie, przewodzenie na drodze odkrywania własnej autentyczności. Transformacji tożsamości, wyjścia z więziennych struktur blokujących soczyste życie. Jeśli mi się udało uwolnić od mechanizmu presji czasu, przekonania że po wyjściu z sekty czeka mnie tylko choroby, cierpienie i śmierć, to mogę się tym podzielić. Moim dyplomem z zaliczonych studiów transformacji tożsamości jest moje zdrowe ciało, zdrowe i zaradne dzieci. Codzienność obfitująca z zachwyty. Wyszłam ze skorupy oprogramowania religijnego, społecznego, schematów mentalnych, rodowych i karmicznych. Dziś ze swobodą i lekkością zachwyca mnie samo życie i BYCIE. A każdego dnia jestem bardziej głodna jak mogę być jeszcze doskonalej użyteczna dla ludzi, którzy szukają jak ja kiedyś szukałam.
Jestem nieopisanie wdzięczna SOBIE za śmiałość odkrywania nieznanych dotychczas światów, zaglądania gdzie inni się bali bo ktoś gdzieś kiedyś o czymś podobnym pisał i straszył. Krocząc ścieżkami mojego Zachwycającego życia wciąż odkrywam nowe możliwości jak jeszcze swobodniej i przyjemniej poruszać się w codzienności.
Jestem tu dla Ciebie
Elżbieta Laura Szaroletta
